Zapraszamy do przeczytania wywiadu z prezesem Zarządu Wireland sp. z o.o., Henrykiem Recław. Wywiad ukazał się w sierpniowym numerze „Życia Kaszub”.
Przepis na sukces
Wiadomo nie od dziś, że to co polskie jest najlepsze. Nasze produkty cieszą się uznaniem nie tylko na rodzimym rynku, ale również w wielu krajach europy. Zawdzięczać to możemy przedsiębiorcom z rodzinnych firm, które zatrudniają 21% ogółu osób zatrudnionych w sektorze prywatnym. W regionie kaszubskim istnieje wiele działalności prywatnych oferujących usługi czy produkty bardzo dobrej jakości, jednak tylko nieliczne mogą szczycić się wieloletnim doświadczeniem, sukcesami na rynku polskim oraz międzynarodowym.
Henryk Recław z całą pewnością wpisuje się na listę ludzi sukcesu. Jego życiorys mógłby stanowić scenariusz niezłego hollywoodzkiego filmu. Dziś pan Henryk, prezes zarządu Wireland Sp. z o.o. w Bytowie, a w latach 90-tych jeden z najbogatszych ludzi w Polsce, w 1991 roku zajmujący 38 miejsce na liście najbogatszych Polaków publikowanej przez tygodnik „Wprost”, właściciel i współwłaściciel ponad 30 przedsiębiorstw, w tym koncernu wydawniczego. Specjalnie dla Życia Kaszub opowiada o swoim rodowodzie, filozofii biznesu, planach na przyszłość i ludziach, którymi się otacza.
W Bytowie mówi się, że Wireland to firma rodzinna. Ile w tym prawdy?
Henryk Recław: Podobnie mówią o moim koledze z licealnej ławy, Leszku Gierszewskim i jego firmie „Drutex”. Prawda leży pośrodku. Wprawdzie spośród 165 pracowników przedsiębiorstwa, 16 osób – czyli jakieś 10 % – to członkowie mojej rodziny, jednak większość załogi to mieszkańcy Bytowa i okolic, a także Kościerzyny.
Dobrze się pracuje z rodziną?
Henryk R.: Jestem bardzo przywiązany do wartości rodzinnych. Urodziłem się w wielodzietnej rodzinie. Było nas 14 rodzeństwa. Mieszkaliśmy początkowo w Kościerzynie. Ojciec prowadził po wojnie dobrze prosperujący zakład szewski. To były ciężkie czasy. Potem wraz z rodzicami – Anną i Leonem Recław – przeprowadziliśmy się do Bytowa. Tam skończyłem Liceum Ogólnokształcące i w 1968 roku zdałem maturę. Życie nauczyło mnie, żeby do wszystkiego dochodzić własną pracą i rozumem.
Ale ojca chrzestnego to miał Pan nie byle jakiego?
Henryk R.: Była wówczas taka zasada, że ojcem chrzestnym dziesiątego syna w rodzinie zostawał prezydent Bolesław Bierut, a ponieważ to ja urodziłem się jako dziesiąty syn moich rodziców, miałem za ojca chrzestnego właśnie Bieruta. Z tym wątkiem wiąże się zresztą historia związana z moim nazwiskiem. Nasza rodzina pierwotnie nosiła nazwisko Retzlaff. Urzędnicy państwowi naciskali, żeby je spolszczyć, bo nie wypada, żeby prezydent Bierut był chrzestnym w rodzinie z obco brzmiącym nazwiskiem. Specjalnym Zarządzeniem nr 72 Prezesa Rady Ministrów z 7 kwietnia 1952 roku zmieniono pisownię nazwiska z Retzlaff na Recław.
Pana kariera biznesowa rozpoczęła się tuż po studiach?
Henryk R.: Po ukończeniu studiów technicznych pracowałem początkowo jako inżynier budowy w Kombinacie Budowlanym w Koszalinie. Po 13 latach pracy odszedłem z niego jako zastępca naczelnego inżyniera. Już w 1986 roku założyłem własne Przedsiębiorstwo Budowlane „Arbet”, potem była Korporacja Budowlana „Arbet”, Fabryka Styropianu „Arbet” i wiele innych przedsiębiorstw. W tych prywatnych firmach zatrudnialiśmy około 1.200 osób.
Tylko budownictwo Pana interesowało?
Henryk R.: Nie tylko. W 1991 roku zostałem prezesem Koncernu Wydawniczego „Forum”, które było właścicielem „Głosu Pomorza”. Byłem też przewodniczącym Rady Nadzorczej spółki „Hetman”, właściciela Hotelu „Arka” w Koszalinie. Udziały większościowe w „Głosie Pomorza” drogo mnie kosztowały politycznie. Prasa jest ciągle zależna, a ja tego wtedy nie rozumiałem
To co się stało, że wrócił Pan na kaszubską ziemię?
Henryk R.: Życie, niestety, nie jest usłane różami, miałem więc i trudne chwile stanowiące specjalny rozdział do opisania przeze mnie, być może już na emeryturze? W Bytowie i Kościerzynie została moja rodzina. Już w dorosłym życiu po cichu marzyłem o powrocie do Bytowa.
Jest Pan obecnie prezesem zarządu i głównym udziałowcem bytowskiej firmy Wireland Sp. z o. o. , która niedawno obchodziła 45 – lecie istnienia. Ta fabryka to Pana „oczko w głowie”, sądząc po tym, jak dynamicznie rozwija Pan jej działalność?
Henryk R.: Jesteśmy liderami w wyposażaniu sklepów w regały z drutu. Realizujemy zamówienia od pomysłu, projektu, po wizualizację, wykonanie i montaż. Naszymi klientami są zarówno wielkie sieci jak Piotr i Paweł, Tesco, Intermarche czy PSS Społem, jak i mniejsze sklepy. Produkujemy też osłony śmietnikowe, kilka takich nawet można zobaczyć w Kościerzynie, na terenie zasobów mieszkaniowych TBS czy Spółdzielni Mieszkaniowej „Wspólny Dom”. Od ubiegłego roku produkujemy ogrodzenia panelowe WireFence. Ich sprzedaż rośnie lawinowo, z czego się bardzo cieszymy, zwłaszcza że jesteśmy jedynymi w regionie producentami tego typu systemów ogrodzeniowych. Obecnie rozwijamy sieć dystrybutorów, a nasze ogrodzenia można kupić między innymi w składzie budowlanym „Repiński” w Kościerzynie czy firmie PEK-ROL w Nowej Karczmie. Uważam, że trzeba się dzielić nie tylko pracą, ale też zyskami. W ten sposób rośnie dobrobyt i napędza się siła gospodarki.
To szczególnie cenne podejście w robieniu biznesu. Czy to ze względu na taką postawę został Pan umieszczony na 144 miejscu na liście 500 najlepszych polskich menedżerów, wytypowanych przez „Puls Biznesu”?
Henryk R.: Mam takie, może trochę staroświeckie, podejście do pracy… Jest dla mnie olbrzymią wartością i przynosi mi sporo satysfakcji. Często pracuję nawet do nocy, zwłaszcza teraz, kiedy rozpoczynamy nowy etap rozwoju firmy. Właśnie zakupiliśmy najnowszej generacji laser Trumph pracujący w technologii Fiber, tj. na światłowodach. Będziemy bezkonkurencyjni cenowo, a do tego dzięki najnowocześniejszej technologii zagwarantujemy klientom najkrótsze terminy wykonania i najwyższą jakość usług. Nieustanne rozwijanie firmy i dbałość o jak najwyższy poziom usług dostrzegła również na szczeblu ogólnopolskim kapituła konkursu „Pozytywista Roku 2013”, przyznając Wirelandowi wyróżnienie w kategorii „Badania i rozwój”.
Dużo Pan poświęca pracy. Co jest poza nią?
Henryk R.: Praca daje satysfakcję, ale jeśli bierzesz na siebie zbyt wiele spraw i będziesz je mnożyć, nie unikniesz szkody – tego nauczyło mnie życie. Dlatego dbam o równowagę pomiędzy pracą, a odpoczynkiem i czasem poświęcanym innym ludziom. Mam już dorosłe dzieci – mój najstarszy syn, 37- letni Remigiusz, ksiądz jezuita, jest dyrektorem Ośrodka Odnowy w Duchu Świętym w Łodzi, młodszy od niego o rok Arkadiusz jest świetnym ekonomistą, pełnomocnikiem zarządu spółki Wireland, a 25-letnia córka Karolina studiuje wzornictwo na Politechnice Koszalińskiej. Dwa razy do roku, zimą na nartach, a latem – na pieszych wycieczkach w górach spędzam z nimi więcej czasu.
Jaki jest Pana przepis na sukces?
Henryk R.: W firmie – recepta na sukces to połączenie mojego doświadczenia z mądrością i pracowitością młodych. To się doskonale sprawdza w naszej fabryce. Obok doświadczonych pracowników, którzy w branży metalowej pracują od ponad 45 lat, mamy młodych, świetnie wykształconych menadżerów, jak choćby kościerzynianin, Szczepan Pobłocki, który jest świetnym dyrektorem operacyjnym w Wireland sp. z o.o. We wszystkim trzeba znaleźć złoty środek i równowagę. I tego ciągle poszukuję.